Rozdział I. Nowa era

               Widziałam to. Raz po razie, każdy po kolei. Wszystko miało się posypać. Zupełnie, jak domino – tak agresywnie i spokojnie zarazem. Chronologia była ich atutem. I widziałam również siebie w tym ciemnym miejscu, w krwi, trzęsącą się pośród ledwo zastygniętych trupów. Beznadziejności, moja przyjaciółko…
Odruchowo przyłożyłam palce do powiek. Moje serce zaczęło uderzać z coraz większą siłą, nie potrafiłam złapać oddechu. Zatem to był sen.
- Zły sen… - dokończyłam opuszczając ręce na dół.
Byłam rozkojarzona, każdy mój ruch wydawał się nienaturalny, nieprawdziwy. Ciągle rozmyślałam o tym śnie, ponieważ coś w nim mnie przerażało. Nie jego autentyczność, tylko znaczenie. Najchętniej wyrzuciłabym to z siebie, opowiedziała najbliższym, jednak brak jakichkolwiek więzi stanowił przeszkodę. Nienawidziłam ludzi, nie potrafiłam im zaufać. Uważałam, że wszyscy, bez wyjątku, są chodzącymi bestiami. Nie istniało nic gorszego od człowieka. W ich sercach panowały ciemniejsze aspiracje i pragnienia, niż sama czerń. Wystarczyło podstawić im pod gardła śmiercionośne ostrze; wtedy stawali się istotami przerażonymi i równie niebezpiecznymi, niczym narzędzie do zabijania – przy najbliższej okazji gotowi wbić ci nóż w plecy. Tak, dlatego ich nienawidziłam, z powodu tej nieprzewidywalności w swym tchórzostwie. Mimo wszystko to głupie stworzenia. Rodzą się i giną bez niczego.
- Wstawaj Riksuji – zirytowany głos mojej mamy dobiegał zza drzwi – przez ciebie się spóźnię!
Bezczelnie wysunęłam środkowy palec i rzuciłam pod jej adresem salwę ładnych przekleństw. Była jedyną osobą, której nie rozumiałam i nawet nie próbowałam. Jedyne, co o niej wiedziałam, to to, że uważała się za najwspanialszą kobietę na świecie i wizerunek publiczny liczył się dla niej bardziej, niż własna córka.
- Rozumiem, że nie przeżyjesz, jak nie zdążysz? – otworzyłam drzwi i zmierzyłam ją wzrokiem. Za każdym razem gdy na nią spojrzałam miałam odruch wymiotny.
- Nie – przeciągnęła odpierając mój wzroczny atak – tylko będzie mi wstyd.
- Szkoda – jednym ruchem zamknęłam drzwi i zaczęłam przekopywać mój pokój w poszukiwaniu odpowiedniego ubrania. Nie cierpiałam tych wszystkich zebrań w których musiałam brać udział. Od dziecka matka mnie zabierała, ponieważ moja obecność była bardziej niż oczywista. Były to spotkania klanowe posiadający Kekkei Genkai. I ja byłam właścicielką jednego z naszej wioski.
- Wcale nie muszę tam jeździć – powiedziałam do siebie na głos, co nie umknęło uwadze mojej matki.
- Musisz, nie zaniedbuj swojego obowiązku.
Głos z każdym wyrazem przybierał na sile, zupełnie, jakby chciała na mnie krzyknąć, choć coś ją zdecydowanie przed tym powstrzymywało. Spojrzałam nań i zauważyłam zdenerwowanie; ręce zaczęły się lekko trząść, a na czole pojawiły się pojedyncze krople potu. Cokolwiek przede mną ukrywała, musiałam się dowiedzieć co.
- Odkąd ojciec nie żyje ciągle na mnie nakładasz obowiązki, sama byś się czymś zajęła.
Otoczka pozornej uprzejmości zaczęła pękać, a wszystkie szpary jakie powstawały próbowała nieudolnie załatać. Widziałam chwilową bezradność, która zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
- Owszem, ale tylko dlatego, że on tego chciał z powodu twojego kekkei genkai. Zostaniesz wytrenowana na dumną przedstawicielkę naszego klanu – odpowiedziała jednym ciągiem nie pozostawiając miejsca wydechowi – nie masz innego wyboru.
Zapięłam ostatni guzik w białej koszuli i natychmiast udałam się w stronę wyjścia. Mimo iż była irytująca, a jej sztuczności nie było granic, to w tym temacie miała rację. Jestem aktualnie jedyną osobą posiadającą Doikari*. Muszę zadbać o to, by ród przetrwał. Przystanęłam, zauroczona wyglądem złotego narzędzia, połyskującego w głębi innego pomieszczenia. Pomimo wytężenia wzroku nie mogłam dostrzec całokształtu; było ostre przy początku, zupełnie jak sztylet, a kolorem przypominało szczere złoto. Promienie wyglądały, jakby tańczyły wokół niego, co pozwoliło mi oglądnąć niewielki oświetlony kawałek izby. To był zdecydowanie pokój matki. Tylko po co jej takie ostrze?
Zanim zdążyłam oderwać wzrok od zagadkowego przedmiotu, poczułam silne wypchnięcie przez drzwi. W odpowiedzi syknęłam, by więcej tego nie robiła, jednak poszłam dalej zostawiając ją daleko w tyle; nie musiała ze mną iść, drogę znałam na pamięć. Niestety jej obecność była obowiązkowa, jako opiekuna najmłodszego reprezentanta Trzech Wielkich Klanów: Sakai, Kokoro i Ryuu . Nasze rodziny od pokoleń decydowały o losach wioski, prawdopodobnie dlatego, że byliśmy jedynymi osobami posiadającymi jakiekolwiek pokłady chakry. Niestety nigdy nie miałam okazji poznać ich osobiście. Reszta mieszkańców należało do zwykłych ludzi, zajmujących się swoim życiem, jakże nudnym.
- To tutaj, nie zapędzaj się – odezwała się parę kroków za mną i po sekundzie odgłos, jaki wydawały jej buty, zaginął gdzieś w tle.
Wyrwana z myśli zupełnie zapomniałam o celu. Odwróciłam się za siebie i spojrzałam z nieukrywanym obrzydzeniem na ratusz. Mimo iż nie pełnił tej samej funkcji, to prezencją nie odstawał od normy. Mocna czerwień była fundamentem budowli, wyglądało to z daleka, jakby przy tych ścianach tysiąc ludzi popełniło seppuku, a ich krew dalej spływała po nich. Budziło to przerażenie u mieszkańców Occhy, ponieważ nikt nie miał pojęcia, co wydarzyło się w tym miejscu, a widok krwi uważali za zły omen. Pospiesznie weszłam do wnętrza ratuszu, gdzie miało odbyć się Osiemdziesiąte czwarte spotkanie Trzech Wielkich Klanów. Wchodząc w ciemną izbę nie mogłam dostrzec czegokolwiek; próbowałam wychwycić kątem oka, jednak nic takiego nie nastąpiło – żaden ruch, dźwięk. Cokolwiek teraz się działo, nie miało miejsca wcześniej. Atmosfera szybko zmieniła się w napięcie, zaczęła ogarniać każdego, także mnie. Zaczęłam nerwowo poruszać nogą, a moje ręce samowolnie drgały przez co włożyłam je do kieszeni spodni. Lepiej, żeby nie zauważyli mojego zmieszania, pomyślałam.
- Rozpoczynamy Osiemdziesiąte Czwarte Spotkanie Radnych z Trzema Wielkimi Klanami – zaczął mężczyzna; jego głos był stary i ochrypły, a w międzyczasie dało się wychwycić zmęczenie. Poznałam owego człowieka, był to Yakamoto. Mówienie sprawiało mu problem odkąd zaczął pić, wręcz z trudem przychodziło mu wypowiadanie zapamiętanych słów. Jednak mimo podeszłego wieku i nabytej mądrości, to nie on kierował „mózgiem” Occhy.
- Ryuu Riksuji, podejdź bliżej – przede mną oświetlony został kawałek podłogi, w taki sposób, bym tylko ja była widoczna w ciasnej i dusznej sali. Bez najmniejszego sprzeciwu wykonałam rozkaz człowieka, który mnie całym sobą nienawidził. Z pośród ciemności wyłonił się on, we własnej osobie; mężczyzna w średnim wieku z twarzą pokrytą wieloma bliznami, nawet usta. Nie mógł się uśmiechać, jedynie podnieść do góry jeden kącik ust. Jego mina była sroga, na każdego patrzył z nienawiścią w swoich szarych oczach. Był tajemniczy odkąd pamiętałam, nikt nie mógł go rozgryźć. Nigdy nie podał ręki drugiej osobie, gdyż sądził, że był to brak szacunku, a to znaczyło dla niego bardzo wiele. Potrafił ocenić człowieka na podstawie jednej rozmowy i między wierszami nakłonić go do zmiany zdania, czy poglądów.  Zobaczyłam, jak jego czy mnie miażdżą, przy czym poczułam ukłucie w klatce piersiowej. Od razu skupiłam się na niewidomym punkcie za nim. Te oczy nie raz zabiły…
- Moja kochana bratanico – pozornie łagodny głos rozbrzmiewał w mojej głowie niczym ostrzał – Wiesz, co cię tu sprowadza?
Zacisnęłam odruchowo pięść. Bawił się ze mną, jak z głupią. Chciał pokazać przed innymi to, co w rzeczywistości nie istniało – troskę o „ukochaną” córkę brata. Mój wujek nie znał takich słów, ponieważ sam nigdy ich nie doświadczył.
- Zbieramy się tu co miesiąc, by omówić rozwój kekkei genkai najmłodszych członków Trzech Wielkich Klanów – wyrecytowałam słowa wyryte w mojej pamięci.
Odkąd wypowiedziałam owe słowa, na salce rozpoczęło się gromkie zamieszanie. Pobliscy ludzie nawet zaczęli się odsuwać ode mnie, zupełnie, jakbym była czymś zarażona. Spoglądnęłam na wuja z nieufnością. Nie podobała mi się ta atmosfera od samego początku, teraz było jeszcze gorzej.
- To oczywiste – zgodził się kiwając potwierdzająco głową, jednak pokrótce znów spojrzał na mnie tymi oczyma – ale pewnie zauważyłaś coś… nowego. Zauważyłaś różnicę.
Zrobiłam krok w tył. W mojej głowie przeleciało sto najgorszych scenariuszy, co wprowadziło mnie w bardziej nerwowy nastrój. Zaczęłam być wyczulona na ruchy, jakie wykonywali.
- Nie uruchomiłaś swojego kekkei genkai – wypowiadał wyrazy z udawaną pobłażliwością, co drażniło moje poczucie udawanego opanowania. Wszystko, co było jego, albo kojarzyło się z nim wyprowadzało mnie z równowagi. Ten człowiek był uogólnieniem manipulacji.
- Mam z tym problem – zaczęłam, jednak on podniósł rękę, bym się uciszyła.
- Wszyscy to zauważyli – wujek podszedł w moją stronę i złapał mnie delikatnie za podbródek. Jego spojrzenie znęcało się nade mną – I wszyscy zaczynają myśleć, że nie należysz do klanu Ryuu.
Wokoło rozbrzmiały się głośne odchrząknięcia potwierdzające zmieszanie tu obecnych. Pewność tego, że rozmawiali o mnie była większa, niż nienawiść do nich.
- Niemożliwe.
Byłam załamana takim obrotem spraw, pomijając wspólne znienawidzenie i obrzydzenie staruchami, którzy decydowali o życiu innych, mogłam zostać wydziedziczona. Bez powrotu do rodzinnej wioski.
- Przecież to nie moja wina – powiedziałam zdesperowana łapiąc się deski ratunku – To nie zależy ode mnie.
Poczucie strachu było wystarczającą motywacją, by walczyć. Moje serce przepełnione było lękiem przed utratą; panicznie bałam się tego uczucia. Bałam się, że stracę coś ważnego dla mnie. Nie dom, ludzi, czy rodzinę – nie chciałam stracić swojej przynależności, miejsca gdzie mogłabym wrócić, gdzie byłam potrzebna.
- Ona ma rację – matka wysunęła się z tylnej publiki i stanęła wraz ze mną przed moim wujem – próbowaliśmy wszystkiego, by go przebudzić.
Kątem oka zerkała na mnie i złożyła swoje pełne usta w półuśmiechu. Chciała mi tym pokazać, że stoi po mojej stronie.
- Nie możemy tyle czekać – podniósł głos jeden z uczestników – Wszyscy nam grożą i niby jak mamy się bronić?!
- Słucham? – moje słowa zostały zignorowane przez wszystkich widzów. Ich skupienie pochłaniał wir kłótni i zamieszania, jakie powstało przez niepohamowane emocje.
Matka położyła rękę na moim ramieniu, po czym lekko zacisnęła palce. Jej łagodna lecz zmęczona twarz wydawała się równie zszokowana tym, co widzi.
- Musimy coś zadecydować – każdy kolejno się przekrzykiwał, aby znaleźć poparcie. Mieli świadomość, że bycie neutralnym w tej sprawie do niczego nie doprowadzi. Na pewno nie do zgody. Usłyszałam jąknięcie, jednak to nie ono mnie zainteresowało, tylko reakcja ludzi. Natychmiast odpuszczono sobie kłótnię i po paru sekundach całe zebranie obserwowało to miejsce. Zasłaniali oni mi cały widok, nie widziałam nic poza chorą fascynacją w oczach radnych. Wiedzieli, kim był ten człowiek.
- Od waszych żałosnych słów rozbolała mnie głowa – powiedział nie ukrywając irytacji jaką u niego wywołali. Starszy mężczyzna stojący niedaleko zamętu poruszył się nerwowo i wzrok skierował w bok; zauważyłam jego brak pewności siebie, której miał pod dostatkiem, gdy chodziło o wydziedziczenie mnie. To było jasne, że darzyli tego osobnika wielkim szacunkiem.
- Sprawiacie same problemy odkąd jedna z Trzech Wielkich Klanów nie może uruchomić kekkei genkai – jego słowa same sunęły mu się na język, nie obawiał się, że przestaną go słuchać, wręcz przeciwnie. On wiedział, że cokolwiek by powiedział, zostanie zapamiętane na długo.
- Cuchnie mi tu pewnością siebie – parsknęłam łapiąc się za nos i wymachując przy tym wolną ręką, jakby w próbie odgonienia odoru.
- Powinniście ją szanować, bo gdy to się stanie – urwał czekając na moment, by wywołać odpowiedni nastrój.
Zaciekawiona spojrzałam w stronę, gdzie chłopak prawdopodobnie przebywał. Jednak ledwo podniosłam wzrok i odniosłam wrażenie, jak gęsia skórka przechodzi mnie po całym ciele – wszyscy patrzyli teraz na mnie.
- gdy to się stanie, to najprawdopodobniej będzie błagać o litość. Jak zawsze zresztą – dokończył rozbawiony sytuacją, jakiej był sprawcą.
Zapadła krępująca cisza, jedynie oddechy były w tej chwili słyszalne. Ogarnęło mnie poczucie wyższości i ponownie uważałam wszystkich ludzi za robactwo do tępienia. Z dumą wypięłam pierś, wypowiadając słowa kończące spotkanie Radnych z Trzema Wielkimi Klanami i ruszyłam ku wyjściu. Zebrani odsuwali się z miejsca, w które kroczyłam chowając przy tym wzrok. Moja pewność siebie osiągnęła maksimum, wielki uśmiech zagościł na mojej twarzy ukazując śnieżnobiałe zęby. Dziś, jak nigdy wcześniej byłam pewna. Oni zginą.
Chaos. To słowo najlepiej opisuje zasady rządzące w moim życiu. Nie chodzi o sam nieład i brak rozwiązania. Chodzi o coś znacznie ważniejszego; coś, co ma władzę nad tym, jakie stawiasz kroki. Nadzieja. W momencie, gdy leżysz na brudnej zepsutej ziemi zniszczony, bez jakiejkolwiek przyszłości, zapewne myślisz tylko o jednym. Skrócenie cierpienia to jedyna droga, która przychodzi ci na myśl, kiedy jest już naprawdę źle, przez co już nawet nie potrafisz podjąć racjonalnego działania. Topisz się we własnej bezczynności panicznie próbując złapać się czegokolwiek. I tu powstaje chaos, tu rodzi się nadzieja. Tak naprawdę nie ma problemu bez możliwości rozwiązania, to wszystko powstaje w głowie. Twojej głowie. Nie chcesz przyznać przed samym sobą, że jesteś słaby, prawda? W końcu masz dumę i honor. Dlatego pytam – co możesz o tym wiedzieć skoro niedawno dotknąłeś stopami dna? Poznałeś gorzki smak niepowodzenia i mimo to, wciąż uważasz się za kogoś ważnego. Paradoks życiowy, nieprawdaż? Jesteś w tej i wielu innych kwestiach zielony, a twoje wartości to nic innego, jak wpojone bajeczki na dobranoc. Nie wiesz nic. I to jest najprawdziwsze z tego wszystkiego, co cię otacza – chaos.
---
Witam, po roku przerwy... Chyba najwyższy czas, bym zaczęła opiekować się tym blogiem i zrobić małe "renowacje". Sami oceńcie, jeśli łaska. Dziękuję i do następnego!
Layout by ANAYA